piątek, 16 października 2015

Od wilczej łapy do maratonu.

“Potrzeba czasu żeby dokonać rzeczy trudnych. Aby dokonać rzeczy niemożliwych potrzeba trochę więcej czasu.”

W wakacje 2014 roku wpadłam na "genialny" pomysł, odświeżenia mojej pasji- biegania, które uprawiałam w gimnazjum. Miałam spory problem by się za to zabrać,  po upływie 10 lat od ostatnich przebiegniętych kilometrów i po 7 latach nałogowego palenia papierosów. Próby biegowe zostały mimo to podjęte kilkakrotnie, jak się z czasem okazało przebiegałam nie więcej jak 1,8 km - zasapana, czerwona na twarzy, walcząc z kolką. Porzuciłam myśl o bieganiu, stwierdziłam, że to nie dla mnie. Byłam zbyt wygodna, by się tak pocić i męczyć.

Pół roku później zaczęłam się spotykać z moim ukochanym. Sebastian wiedząc, że kocham zwierzęta zaproponował bym powalczyła w marcu o medal z odciskiem wilczej łapy. Wysłał mi zdjęcie medalu a ja mu przytaknęłam- będę walczyć. 5 km mnie nie zabije a jak pięknie bedzie wygladał ten medal na mojej ścianie! Tym bardziej, że łapa do złudzenia przypominała mój tatuaż na plecach. Wyszłam na pierwszy trening. Napisałam do Sebastiana wiadomość "mam nadzieję, że przebiegnę chociaż 3 km". Szybko dostałam odpowiedź zwrotną "chyba sobie żartujesz, 5 kilometrów to emeryci dają radę przebiec". I tu mnie miał. Moja ambicja uparła się i przebiegłam te pierwsze 5 km. 
Było to 4.02.2015 r. Zatrzymywałam sie w trakcie biegu 3 razy, walczyłam z kolką i bólem nóg. Nie mogłam złapać chwilami tchu. Czas 38 minut. Wydawało mi się to wtedy świetnym wynikiem... Na treningi wychodziłam 3 razy w tygodniu, za każdym razem część trasy przemarszowywałam. Kolka dawała o sobie znać. Na każdym treningu klęłam Sebastiana, który mnie pospieszał a ja wmawiałam sobie, że szybciej nie umiem biegać. 
Moja prędkość została zweryfikowana w dniu zawodów "Bieg tropem wilczym".  Ten dzień mocno mi się zapisał w głowie i w sercu. Zostawił ślad. Może i tej wilczej łapy. Na 3 km złapała mnie taka kolka, że ledwo dobiegłam do mety. Czas 27:30. I ja i Sebastian bylismy zszokowani, że po miesiącu treningu osiagnęłam taki czas. 

Mogłam wtedy zaprzestać biegać, przecież osiągnęłam co chciałam- piękny medal. Jednak strzała amora uderzyła w moje serce i zakochałam się w bieganiu. Zapisałam się na kwietniowy bieg Orlen Warsaw Marathon, bieg Oshee. Biegałam wtedy juz codziennie, zwiekszając prędkość i dystans. 
W ten sposób nabawiłam sie kontuzji prawego kolana. 
Bieg Oshee stanął pod znakiem zapytania. 
Nie mogłam maszerować, wchodzić po schodach, kucać, nie mówiąc o bieganiu.
3 tygodnie leczyłam nogę. Po tym czasie przebiegłam 10 km, łapiąc ledwie oddech.
Od momentu wyleczenia kontuzji do biegu Oshee. miałam kolejne 3 tygodnie treningu. Trenowałam 3 razy w tygodniu, słuchając swojego organizmu i od razu zaprzestając biegania, gdy cokolwiek mnie pobolewało. Nie chciałam ryzykować.
Bieg Oshee pokonałam z czasem 57:30, co było dla mnie fenomenalnym wynikiem po kontuzji i 3 miesiącach biegania.


Później poszło lawinowo.
Wzięłam udział w kolejnych edycjach On the Run, ustalając swoją życiówkę po 4 miesiącach biegania na 25 minut w biegu na 5 km. Byłam taka szczęśliwa!
Każda impreza biegowa była dla mnie wspaniałym przeżyciem! Bawiłam się w trakcie biegów, przybijałam piątki i pozowałam dla fotografów, przy okazji trzymając tempo.


Niedługo później wygrałam pakiet na bieg Avon kontra przemoc w Garwolinie, na 10 km. Tam poznałam mnóstwo fantastycznych osób, świetnie się bawiłam i ustaliłam zyciówkę na 53:26!


Przez ten czas moje treningi raz w tygodniu obejmowały trening szybkościowy, raz podbiegi a raz wybieganie.


W pewnym momencie czas nie był już dla mnie wyznacznikiem osiągnięć a przebiegnięte kilometry. Z tygodnia na tydzień moje wybiegania stały się dłuższe i postanowiłam zapisać się na mój pierwszy półmaraton. Do tego czasu schudłam dzięki bieganiu 8 kg, rzuciłam palenie, ćwiczyłam  siłowo.


Miesiąc przed moim pierwszym półmaratonem przebiegłam 24 km. Było to w lipcu, po 5 miesiącach biegania. Przeszedł mi przez głowę pomysł wzięcia udziału w Maratonie Warszawskim. Jaki szaleńczy był ten plan! Na przekór moim obawom kolega, który wykupił pakiet na Maraton nie mógł w nim pobiec, ponieważ miał kontuzję.... Resztę historii znacie :), a jak nie to odsyłam do relacji z Maratonu
 Wrócę jeszcze do półmaratonu BMW. Było to dla mnie fantastyczne doświadczenie. Poznałam Wariata Biegowego oraz Tadzia i Marcina. Fenomenalni, zakręceni ludzie! 



Samą trase pokonałam w wyśmienitym nastroju, pełna sił aż do 17 km. Miałam wspaniały doping m.in. od Wioli, której uścisk dał mi siły na kolejne kilometry!


Później biegłam jedynie głową, bo nogi zaniemogły.  Czas 2:02:46. Pół roku biegania a ja przebiegłam półmaraton!
Dzięki bieganiu poznałam masę fantastycznych ludzi (m.in. dzieki grupie na facebooku Z bieganiem mi do twarzy), zaczęłam prowadzić blog, którego obserwuje już 850 osób , przebiegłam 920 km, schudłam, poprawiłam formę i zaczęło mi się zwyczajnie "chcieć". Okazało się, że jak włoży się w pracę nad sobą mnóstwo serca i pasji, można osiagnąć nawet najmniej dla siebie realne cele. Czego i Wam życzę!



“Sukcesu nie mierzy się ilością pucharów, ale tym jaki dystans musiałaś przebyć, aby dotrzeć w miejsce, w którym jesteś stamtąd gdzie byłaś.”

1 komentarz: