wtorek, 15 września 2015

Bieg przez Most, czyli trening przed Warszawskim Maratonem.

Tak na prawdę nie miało być tych zawodów. Nie zapisałam się na nie z dwóch powodów- pierwszym był mój dzień pracy i niemożność wzięcia wolnego dnia na tą ewentualność. Drugim powodem jest moja strategia przed pierwszym Maratonem. Po długim wybieganiu na 32 km, postanowiłam biegać jedynie szybkie piątki, podbiegi i krótkie interwały, aby utrzymać napięcie mięśniowe, ale zapobiec ewentualności przetrenowania lub ryzyka kontuzji (obecnie jedyną moją przewidywaną kontuzją, jest schodzenie paznokcia, po weselnych tańcach).
Jednak dusza rywalizacji obudziła się we mnie, gdy dostałam możliwość darmowego pakietu, od grupy Biegam Na Tarchominie. W sumie pomyślałam- dlaczego nie? Taki mały test tempa przed Maratonem dla odświeżenia umysłu i zaspokojenia głodu rywalizacji.
Tym bardziej, że dostałam możliwość "spóźnienia się" do pracy po biegu.
Na miejsce startu przybyłam zdecydowanie wczesniej, żeby odebrać pakiet startowy. Na szczęście nie było przewidywanych przeze mnie kolejek, przez co odetchnęłam z ulgą. Gorzej, że był zupełny brak koszulek damskich. Zastanawiam się czym sugerował się organizator, któremu już w drugi dzień otwarcia Biura Zawodów, zabrakło koszulek damskich? Przewidywał deficyt płci pieknej, czy też "mniejsi" panowie pokusili sie o damską odzież ;)?
Przed startem odbyła się rozgrzewka z trenerkami New Age Fitness, na których widok mocno się zmotywowałam i szczerzyłam. Jedna z nich była niegdyś moją ulubioną trenerką! Po kilku minutach rozgrzewki tłum ludzi ruszył w stronę startu...który zaczął się zanim ludzie zdązyli opuścić rozgrzewkę! Noż, szlag by ich trafił! Jak można tak zorganizować start?
Na Wielkich imprezach biegowych, potrafią opóźnić start, ze względu na przedłużenie rozgrzewki a tu przy małej imprezce, na mniej niż 900 osób, nie poczekali na uczestników.
False start odbił się na mnie czkawką- nie zdążyłam wystartować ze swojej strefy starowej i wlokłam się za tłumem wolniejszych biegaczy. Jak ja tego nie lubię, takiego przeciskania się.
Po 2 km zaczęłam zrównywać się z zającami z 55 minut, wiedząc jakie mam międzyczasy. Byłam zdziwiona, że zające gnają w tempie 5:15. W zającowaniu raczej nie chodzi o ścignie się a trzymanie średniego stałeg tempa, wyznaczonego do poprowadzenia konkretnej grupy osób.
Mijałam 2 km przy mojej pracy, dziewczyny krzyczały- Ula, jak bedziesz ostatnia to Cię zwolnimy. No, niezła motywacja ale żeby być ostatnia musiała bym tam stracić nogę lub wpaść pod samochód... Pod który mało nie wpadłam na 3 km, gdy wykręcał z najszybszymi zawodnikami. Ale ze mnie gapa! Jak nie prawie wpadłam na słupek na półmaratonie BMW, to prawie pod auto z licznikiem czasu. Musze popracowac nad swoją mappetowością ;)....
Przy 4 km mijam na wysokości pętli Veganowego Pana Banana, czyli Łukasza któremu dopinguję- dawaj Łukasz, dawaj! Cóż, tak już mam że lubię pokibicować nawet na trasie biegu. Drugie to samo spotkanie było na 7 km
Jednak zanim był 7 km czekał mnie podbieg, który nie wszedł mi w nogi i straciłam na nim pół minuty tempa. Bardzo później nad tym ubolewałam. To nie był jedyny podbieg na tej trasie, ale z innymi łatwiej sobie poradziłam.
Wspinając się na 9 km na podbieg, byłam już tak przepełniona motywacją, że spritem pokonałam zbieg a następnie wpadłam na zakręt z metą z takim kopem, że jak Veganowy Pan Banan krzyknał- dajesz Ula, sama nie wiem jak wykrzesałam z siebie siły na dodatkowy piąty bieg! Z impetem wpadłam na metę, że aż zakołysałam się na nogach odbierając medal. Czas 55:01. Bez rewelacji, życiówka nie pobita. Jednak nie liczyłam na nią, bo jestem na deficycie kalorycznym i diecie niskowęglowodanowej. Więc skąd wziąć paliwo przy tym, na dodatkowe minus dwie minuty?
Przy okazji ubzdurałam sobie , że czas 55 minut to srednia 5:50 i się trochę zdołowałam, że dystans połowę mniejszy od połówki pokonałam z ta samą średnią. Nigdy nie byłam dobrą matematyczką i mina mi zrzedła jak endo wyświetliło średnie 5:30.  Wzięłam sie w karby i z dodatkową energią udałam się do pracy.

1 komentarz: