sobota, 26 listopada 2016

28. Bieg Niepodległości

Był to 18 czerwca 2016 r., kiedy biegłam wśród tysiąca biegaczy Nocny Półmaraton we Wrocławiu. Spocona, zziajana, słaba kondycja po roztrenowaniu. Byłam zła na siebie. Zła, że zaniedbałam treningi biegowe, zła że mimo to wystartowałam, zła bo wiedziałam, że mój wynik będzie dla mnie osobistą porażką.



Obiecałam sobie wtedy, że do kolejnego biegu się przygotuję. Tym razem będzie inaczej.
I było. Zmniejszyłam objętość treningową, w plan wrzuciłam podbiegi, biegi progowe i krótkie interwały. Będzie inaczej, ta myśl mnie zagrzewała do dalszych treningów. Przeważnie kończyłam trening z uśmiechem na ustach, tak był to udany bieg.
23 lipca zaplanowałam sprawdzian swojej pracy (po miesiącu!). Miał to być bieg "być albo nie być", albo zrobię dobry wynik, albo..rzucam bieganie.
Był to bieg Powstania Warszawskiego. Bieg ten był świetnie zorganizowany, atmosfera wyśmienita... To był dzień, kiedy rzuciłam bieganie.

Każda porażka jest szansą, aby spróbować jeszcze raz, tylko mądrzej.

I mogła bym tu skończyć, przekonując was że wystarczył mi street workout. Będę szczera, nie wystarczył.
Tęskniłam za bieganiem, jednak nadal bolała mnie moja porażka.
W październiku dumałam, czy może jednak nie wrócić. Moje buty do biegania patrzyły się na mnie z kąta przedpokoju i aż prosiły się o założenie do biegania.
Potrzebowałam bodźca, motywacji...
Ta motywacją okazała się moja nowa menadżerka, Emilka. Chciała przebiec bieg Niepodległości, ja chciałam powrócić na biegowe szlaki. Nie powiedziałam jej tego, ale klamka zapadła dzięki niej.

Przed biegiem Niepodległości nie trenowałam, przebiegłam raptem 7 km pare dni wcześniej z kolką, jak cholera. Jednak moja wiara była większa, niż kolka.

Nie muszę być najszybszy. Nie muszę być najlepszy. Ale niech mnie diabli, jeśli nie spróbuję być najtwardszym.



Dzień biegu był chłodny, jednak my byłyśmy rozgrzane emocjami. Sebek zrobił znów magiczne zaklęcie "coś czuję , że pobiegniesz w 1.02". Tak, zrobiłam wszystko  (znów), by utrzeć mu nosa.
Emilia przed startem powiedziała, biegnij i nie oglądaj się na moje tempo. Całą trasę żadnych kolek, świetni kibice, brak deszczu a ja zagrzewałam się myślą, że jest tak jak być powinno.
Na metę wbiegałam z uśmiechem, udało się! Przebiegłam poniżej 58 minut, nie odczułam tego wyniku jako porażki a jako szansę. Szansę na powrót.
Bo powroty są czasem fajne, zwłaszcza do biegania ;).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz